poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Pati Yang: "Serce mam w Polsce, a duszę w Californii".

Pati Yang to polska, uzdolniona wokalistka wywodząca się z młodego pokolenia, która na codzień mieszka w Londynie. Mimo młodego wieku osiagnęła wiele. Już w wieku 18 lat na swoim koncie miała debiutancki krążek. Jednak szerszej publiczności dała się poznać przy współpracy z Davidem Arnoldem nad jedną ze ścieżek dźwiękowych Agenta 007 - Jutro nie umiera nigdy. W 2006 roku w Warszawie zagrała jako suport przed zesołem Depeche Mode. W lutym 2010 roku jej krążek uzyskał nominację do Fryderyka. Jednak to tylko nieliczne jej osiągnięcia. 


Ewa: Czy Twój ojczym miał wpływ na to, że zostałaś artystką?
Pati Yang: Całe moje dzieciństwo ukształtowało mnie jako outsidera. Mój dom był zawsze pełen kolorowych, ciekawych, inspirujących ludzi, przepełniony muzyką i sztuką. Mój ojczym był charyzmatyczny, miał fantazję i  poczucie humoru.W moim rodzinnym świecie byłam u siebie, a świat na zewnątrz, szkoła i rzeczywistość Polski tamtego okresu, obserwowałam z perspektywy enklawy, wynikającej z postawy wobec realiów, jaką przyjmowali wtedy ludzie sztuki. Dopiero w późniejszym czasie sama zaczęłam pisać , ale muzyka nie była moim pierwszym wyborem zawodowym. To się we mnie przebudziło po prostu w pewnym momencie. 

E: Wielu zdolnych dzieci artystów spotyka się ze złośliwymi komentarzami ludzi, którzy sądzą, że wybili się tylko dzięki sławnym rodzicom. Nie spotkałaś się z sytuacją, że ktoś zarzucił Ci, że "robisz karierę dzięki Lady Pank"?
P: Nie, ponieważ nigdy się z tym nie obnosiłam, miałam inne nazwisko, a po drugie zespół Lady Pank nie mógł mi pomóc w karierze, ponieważ jest z zupełnie innego nurtu niż moje poszukiwania muzyczne. Poza tym moja praca zawodowa była od początku ściśle związana z Wielką Brytanią, gdzie chodziłam do szkoły muzycznej. Wyjechałam w wieku 16 lat. 

E: Pierwsze kroki w karierze muzycznej stawiałaś występując gościnnie u Majki Jeżowskiej. Byłaś 6 letnią dziewczynką. Dzieci w tym wieku nie do końca zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Jakie wspomnienia posiadasz z tamtej "przygody"?
P: Bardzo miłe. I rzeczywiście nie zdawałam sobie z niczego sprawy. Dla mnie scena, kulisy, garderoby i studia były codziennością...A stanie przed mikrofonem było po prostu zabawą...Majka często bywała u nas w domu pod Warszawą. Branża muzyczna, w tamtych czasach, składała się być może ze 100 osób, które spędzały razem wakacje, spotykały się na obiadkach, balangach i w trasach. Byliśmy wszyscy bardzo zżyci...

E: Jesteś jedną z nielicznych przedstawicieli naszego kraju, którzy robią karierę za granicą. Ciężko było dojść do punktu, w którym znajdujesz się obecnie?
P: Ja nigdy nie rozpatruje swojej pracy w świetle "robienia kariery". Wciąż udaje mi się jakoś iść do przodu dzięki ludziom, którzy we mnie wierzą i od których się uczę. To wymaga pokory, otwarcia, entuzjazmu i poświęcenia. Mam wokal, siebie i wartościowe osoby, które mi to umożliwiają. 

E: Niejeden artysta marzy o tym, aby zagrać przed światową "legendą". Ci się udało. Wystąpiłaś przed zespołem Depeche Mode. Jak doszło do tego, że spotkał Cię taki zaszczyt?
P: Organizator Polski przedstawił taką propozycję managementowi DM. Dostarczyłam im tutaj w Londynie trochę muzyki i zaproszono nas na występ. To rzeczywiście był zaszczyt, Depeche Mode dali fantastyczny koncert tej nocy. To był dla mnie największy higlight.

E: Prowadzisz koczowniczy tryb życia. Dzisiaj  jesteś w Warszawie, jutro w  Londynie, a pojutrze Nowym Jorku...Nie męczy Cię takie życie?
Mój dom jest w Londynie. Uwielbiam go opuszczać i do niego wracać. Serce mam w Polsce, a duszę w Californii...Zawsze jestem gdzieś, gdzie znajduje część siebie. 

E: Widzę, że jesteś zapracowaną kobietą. Masz jeszcze czas na dobrą książkę, kino, czy też spotkania z przyjaciółmi?
P: Mam wielkie szczęście, bo pracuje z przyjaciółmi, więc życie towarzyskie i zawodowe to jedno i to samo... Staram się czytać codziennie, a kiedy nie mam czasu słucham audio książek, oglądam klasykę filmów... To ważne, by mieć wyostrzone zmysły, nigdy nie wiadomo w którym momencie coś nas poruszy, zainspiruje, rozwinie.

E: Jakie plany artystyczne ma Pati Yang na najbliższe miesiące?
P: Na razie nie zdradzam planów...Będzie się dużo działo...Niebawem wszystko wyjdzie na jaw...


zdj. muzyka.wp.pl

piątek, 26 kwietnia 2013

"Ostro pracujemy nad debiutanckim krążkiem" , czyli wywiad z zespołem OHO!KOKO

Grają ze sobą od dwóch lat. Jest ich dwójka. Ona śpiewa, on gra na gitarze. Parą są nie tylko w zespole, ale także w  życiu prywatnym. Popularność zyskali dzięki programowi Must Be The Music. Nam postanowili opowiedzieć o swojej historii muzycznej i planach na przyszłość.

Drodzy czytelnicy, bloga. Przed Wami zespół OHO!KOKO ;-)

Ewa: Skąd w Was wzięła się fascynacja muzyką funk&soul?
Marek: Słuchamy przeróżnych gatunków muzycznych, nie ograniczamy się w żaden sposób.
Alicja: Wydaje mi się, że dzięki temu nasza muzyka jest fuzją różnych gatunków. Ja bym jej nie klasyfikowała, a jeśli jakoś chcemy już  to określić to można powiedzieć: mieszanka soulu, reggae, elektroniki, rocka i co tam jeszcze usłyszycie ;)

E: Jak zrodził się pomysł na nazwę. W końcu nie inspirowaliście się hitem "Koko Euro spoko". Raczej byliście pierwsi;-)
A: Pomysł na nazwę zrodził się w mojej głowie przed naszym zgłoszeniem do Mam Talent. Trzeba było szybko coś wymyślić. "Oho" - to często stosowane przeze mnie powiedzenie, jak dzieje się coś niespodziewanego, a "koko" - może wydać się to  śmieszne, ale często tak do siebie mówimy, jedni mają myszki, miśki, skarbeczki, a my "koko", chociaż są też inne, dziwne pseudonimy. Jak zrobił się boom na koko, koko euro spoko(ponad rok po wymyśleniu naszej nazwy), to rozbawiło nas to, a teraz porównania i ciągłe pytania: Czy to przez zespół Jarzębina?,  już są trochę męczące. 

E: Jak długo gra w Was muzyka?
M: Nie będziemy oryginalni jak powiemy, że od zawsze, od dziecka.
A: Zawsze śpiewałam, czy  to za blokiem bawiąc się z koleżankami w Idola, czy też później w chórze szkolnym który nota bene obudził we mnie impuls do działania w tym kierunku.
M: Kiedy byłem dzieckiem mój brat słuchał metalu. Wkrótce także mi spodobała się ta muzyka. W pewnym momencie samo jej słuchanie nie wystarczyło, chciałem być jak ci gitarzyści(byłem świadomy, że na koncertach największą uwagę przykuwa gitarzysta, jest w centrum uwagi). W wieku 15 lat znalazłem pod choinką "gitarę",(nie do końca była to gitara, był to rupieć, już wtedy była starsza ode mnie). Uczyłem się grać z dołączonej do niej książki. Po trzech latach kupiłem swoją, pierwszą, elektryczną gitarę i wtedy stałem się prawdziwym METALOWCEM!!



zdj. muzyka.interia.pl

czwartek, 25 kwietnia 2013

" Show biznes w polskim wydaniu, to rodzaj obciachowego targu w wiejskim stylu" - Wywiad z liderem grupy SKANGUR, Adamem Kozłowskim.


Zespół Skangur powstał w 2001 roku w Krakowie,  na gruncie grupy AGUIRE. Ich styl muzyczny to rock połączony ze ska i reggae. Koncertowali w Niemczech i w USA. Na swoim końcie mają trzy krążki: Ze słońcem na twarzy(2003), Endorphine(2003), oraz Zet Wu eL Jot(2012). Przez te wszystkie lata dochodziło do wielu zmian wewnątrz zespołu.  Pewnie nie ma osoby, która by nie znała ich piosenki  Płatki ( ja mam jeszcze kilka innych ulubionych piosenek ;-) Chłopcy ochoczo zgodzili się na propozycję wywiadu, którego udzielił mi Adam Kozłowski - gitarzysta, założyciel zespołu i jego lider. Sprawdźcie co z tego wyszło! Mogę Was zapewnić, iż jest bardzo ciekawie ;-)))

Ewa: Adamie, pamiętasz swój "pierwszy raz" z zespołem Skangur na scenie?
Adam Kozłowski(Skangur): Tak, raczej dokładnie. Nawet mamy gdzieś nagranie na video. Nasz występ był straszliwie chaotyczny; byliśmy tak nakręceni, że po drugim kawałku wszystko było na maxa rozstrojone. Przed każdym kawałkiem zachowywaliśmy się jak jacyś biegacze na starcie do sprintu. Obrazek naprawdę zabawny. Jeszcze jakiś koleś z długimi włosami dostał po uszach od mojej obecnej żony, bo myślała, że to jakaś laska przesadnie się lansuje…Ale bardzo się tam  spodobaliśmy i byliśmy jedyną kapelą, która powszechnie ruszyła ludzi – to był taki „boczny” koncert juwenaliowy. Byliśmy wtedy całkiem inni od tych 5-6 zespołów, które tam grały…

E: Wasze horyzonty muzyczne są dosyć szerokie. Gracie rock ze ska i reggae. Któryś z tych gatunków jest najbliższy Twojemu sercu?
A: Powiem szczerze, że nie znam grajków rockowych [mniejsza z tym czy znanych, czy nie], którzy byliby zasklepieni w jakimś jednym rodzaju muzyki. Faktycznie reggae w przeróżnych odmianach jest mi bliskie. Natomiast rock to bardzo szerokie pojęcie. Myślę, że gdybym miał wybrać, to jednak rock, ale ten bardzo szeroko rozumiany, zawierający w swych ramach bardzo różną estetykę…

E: Jak to się stało, że koncertowaliście  w USA i w Niemczech? I jak wspominasz tamte występy?
A: Do Niemiec zawiodło nas zwycięstwo w polskiej edycji niemieckiego festiwalu Band Watch. Wygranie tego konkursu było dla nas wspaniałym bodźcem – graliśmy przecież dopiero 1,5 roku. Nagrodą była dwutygodniowa trasa w Niemczech. Od tamtej pory prawie co roku gramy gdzieś w tym kraju. Koncerty są różne. Bywają na sporych festiwalach, jak i małe klubowe, jak trzy lata temu w Dreźnie. Publiczność tam też jest inna: w landach zachodnich, gdzie graliśmy wiele razy – bardzo powściągliwa i poza typowymi klubami w klimatach punk, raczej mało spontaniczna. Różnie jest też z frekwencją. W landach wschodnich ludzie mają moim zdaniem mentalność podobną do naszej. Są bardziej otwarci. Wracając do tej pierwszej trasy – nauczyliśmy się bardzo wiele. Tam mieliśmy okazję współpracować z osobami, które promowały takie zespoły jak Guano Apes czy H – Bloxx na początku ich kariery…
Nasza wizyta w USA… Nie wiem, od czego zacząć. To był 2004r i jakbyśmy wylądowali na innej muzycznej planecie. Zostaliśmy tam zaproszeni na polonijny festiwal. Wszystko dzięki temu, że wtedy media były bardziej otwarte i nasz teledysk można było zobaczyć i to często na MTV, Polsacie, TV4, TV Polonia. Staliśmy się chwilowo dość rozpoznawalni. W Stanach można muzycznie pozytywnie oszaleć. Tam w dużych miastach, na jednej ulicy potrafi być 20 klubów, w których o tej samej porze odbywają się koncerty – prawie każdy z inną muzą i prawie wszędzie jest pełno ludzi. Wzięliśmy tam – pamiętam – 198 szt. naszej pierwszej płyty – tyle weszło w walizkę. Musieliśmy je reglamentować, aby nie sprzedać wszystkiego… na pierwszym koncercie. Ludzie tam są zdecydowanie bardziej wyrobieni muzycznie. Przykład: tam w szkole [nie muzycznej] gra w szkolnej orkiestrze jest nagrodą i tak jest odbierana. Uczeń musi mieć odpowiednią średnią z ocen, by uzyskać ten przywilej. U nas znam przypadki, gdzie nastolatkowie coś takiego traktują jak karę. Grajkowie z zespołów o naszej pozycji, czyli znanych, ale regionalnie, mogą skromnie ale jednak żyć z muzyki. U nas to niemożliwe. Dwa koncerty plenerowe, w których wystąpiliśmy zgromadziły około 5 i 15 tys.  ludzi. Na pierwszy klubowy koncert przyszło tyle osób, że połowa nie weszła i graliśmy na drugi dzień. I instrumenty są śmiesznie tanie. Bardzo fajnego, używanego Gibsona kupiłem w przeliczeniu na złotówki za…1800zł! I gra lepiej niż takie same nówki za 8 tys.w naszych sklepach. Można dużo opowiadać. Ja mam dość często kontakt z ludźmi ze Stanów i choć sam widziałem mały wycinek tego kraju, to powiem, że Europa gnije przy USA. Jedynie jedzenie nie przypadło mi do gustu.

zdj. SKANGUR - materiały promocyjne

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Juliusz Kamil(BLiSS): Aby nasza wrażliwość muzyczna zaraziła jak najwięcej serc

Zespół BLiSS dał się poznać szerszej publiczności w programie Must Be The Music. W duszy gra im rockowa muzyka ;-) Mają bogate doświadczenie muzyczne. Wokalista, Juliusz Kamil wcześniej śpiewał w chórkach Maryli Rodowicz, gitarzysta - Michał "Mozart" Konior był związany z Leszkiem Możdżerem i Mietkiem Szcześniakiem, drugi gitarzysta Rafał "Rogal" Rogulski ma na swoim koncie współpracę  z Andrzejem Nowakiem(TSA), był współtwórcą zespołu GandahaR. Ten sam zespół współptworzył również gitarzysta basowy Bliss-a  - Andrzej "Pierwsiastek" Potęga(znany ze współpracy z Krzysztofem "Jarym" Jaryczewskim"), natomiast na perkusji gra Darek Świechowski(również współtworzył GandahaR), który wcześniej współpracował z Muńkiem Staszczykiem oraz Arturem Gadowskim.
Mimo napiętego  grafiku, wywiadu udzielił nam wokalista Juliusz Kamil, za co serdecznie dziękujemy!

Ewa: Każdy z Was,  ma w swoim CV współpracę z czołowymi artystami polskiej branży muzycznej. Jednak postanowiliście w pewnym momencie odciąć pewnego rodzaju "pępowinę" i spróbować swoich sił w osobnym projekcie. Czy nie baliście się, że publika Was nie kupi, a Wy zostaniecie na lodzie?
Juliusz Kamil(Bliss): Bycie muzykiem, twórcą - zawsze wiąże się z ryzykiem, że praca którą się tworzy - nie zyska poklasku. Pojawia się wtedy pytanie - czy lepiej schlebiać gustom szerszej publiczności, czy zacisnąć pasa i zaryzykować, tworząc to, co nam w sercu gra. Przez wiele lat działalności błądziłem różnymi drogami, teraz po dobrych i złych doświadczeniach wiem, że najważniejsze jest, by być AUTENTYCZNYM, w tym co się robi.

E: W zespole panuje sielankowa, słodka atmosfera, czy może jednak dochodzi do kłótni?
J: W naszym zespole nie dochodzi do kłótni. Jesteśmy grupą przyjaciół, która razem buduje pewien wizerunek grupy. Zespół BLiSS to formuła, którą stworzyłem zapraszajac do współpracy swoich przyjaciół, których bardzo cenię i których opinię bardzo szanuję. To podejście tworzy zdrowy związek, w którym wymieniamy się pomysłami i tworzymy razem wspólną tożsamość, i repertuar. Cenimy się nawzajem. Oczywiście nie zawsze jest "słodko i sielankowo" jak mogłoby się wydawać, bo zdarzają się starcia poglądów i pomysłów na daną piosenkę, aranż, itd ;-) ale nie nazwałbym tego kłótniami, bo potrafimy merytorycznie rozstrzygnąć spory. Wiemy, że mamy wspólny cel - stworzyć piękną muzykę - i to jest miecz, który przecina nasze gordyjskie węzły.

E: Co jest lepsze - praca w studiu, czy koncerty?
J: Wszystko co wiąże się z muzyką, bardzo nas satysfakcjonuje. Praca w studiu to kompletnie inna bajka niż koncert. W studiu panuje radosna, twórcza atmosfera, wymieniamy się pomysłami, tworzymy wspólnie nowe piosenki, w które wkładamy wiele serca. Natomiast koncert to show, energia, power, publiczność, światła, dymy, czad! Uwielbiam to! Tęsknię za ludźmi, którzy przychodzą na nasze koncerty - bo przecież to właśnie dla Nich - i TYLKO dla nich tworzymy, gramy, istniejemy. Artysta NIE ISTNIEJE bez odbiorcy - to moje motto. To właśnie nasi słuchacze dają mi siłę i pozytywną energię do dalszej pracy.

E: Pewnie na Waszych koncertach przeważają fanki. Który z Was ma największe powodzenie?
J: A jaką miarą mierzyć to powodzenie?;-) Ja osobiście nie odczuwam jego skutków, tzw. "powodzenia". O3muję oczywiście miłe wiadomości na Facebooku, ale dotyczą one bardziej mojej muzyki niż mojego wizerunku - i to jest najcenniejsze. Bo muzyka w tym wszystkim jest najważniejsza i o nią przede wszystkim chodzi.

źródło zdjęcia: www.gala.pl

sobota, 20 kwietnia 2013

Podczas pierwszego występu dopadła nas trema. Wywiad z zespołem Radio Bagdad

Radio Bagdad, jak piszą o  sobie na swojej stronie internetowej to "połączenie energii, wokalnych melodii i kontestacji. Zespół stylistycznie oscyluje na styku rocka, punka, rock'n'rolla i indie nie stawiając sobie żadnych barier stylistycznych. Trio ma na swoim koncie dwie płyty: "Słodkie koktajle Mołotowa" (2007) i "Kupując czerń" (2009) oraz blisko 300 koncertów". 
Nam opowiedzieli o swojej pierwszej przygodzie ze sceną, nowej płycie, oraz o kilku innych, ciekawych rzeczach. Zapraszamy do lektury!


Ewa: Czy pamiętacie swój "pierwszy raz" na scenie?
Radio Bagdad: Nasz pierwszy koncert zagraliśmy w studenckim klubie X mieszczącym się w akademiku Uniwersytetu Gdańskiego. Było to w ramach jakiegoś konkursu młodych talentów o czym dowiedzieliśmy się dopiero po koncercie. Dopiero parę tygodni później powiedziano nam też, że ten konkurs wygraliśmy. Do dziś nie dostaliśmy nagrody ;) Zagraliśmy chyba pięć utworów. Niewiele pamiętam poza tym, że dość poważnie dopadła nas trema. Była to też pierwsza, większa lekcja jak ważne na scenie jest  przygotowanie od strony sprzętowej. Scena była wyłożona śliskimi kaflami i wszystko się po niej strasznie przesuwało. Majonesowi(naszemu ówczesnemu perkusiście) podczas gry odjeżdżała centrala, a mi spod nóg uciekały efekty gitarowe. Od tamtego czasu on zawsze na swój koncert brał dywanik, a ja efekty przykręciłem do specjalnej deski. Po tym występie wiedzieliśmy też, że najlepiej grać na własnym sprzęcie, a nie liczyć na ten zapewniony przez organizatora. Majonesowi zamiast stołka do siedzenia dano wtedy kanister od benzyny. Jednak wspominamy to bardzo miło. Poznaliśmy wtedy chłopaków z zespołu Pawilon, z którymi mamy kontakt do dziś.

E: Ciężko jest pogodzić muzykowanie z pracą zawodową?
RB: Ciężko. Nawet bardzo. Ale nie mówmy o sprawach niefajnych ;)

E: Premierę płyty, pt. "W poczekalni" odłożyliście na drugą połowę roku. Dlaczego tak się stało?
RB: Przełożyliśmy premierę z dwóch powodów. Po pierwsze, nowy materiał jest dość rozbudowany, dużo bardziej od dwóch poprzednich płyt. Nie sądziliśmy, że tyle czasu zajmie nam praca w studiu. Po drugie, nasz wydawca wydaje przeważnie płyty wczesną wiosną lub jesienią. Skoro nie wyrobiliśmy się na wiosnę, automatycznie wiadomo było, że wydamy płytę jesienią.

E: Możecie coś powiedzieć więcej o krążku, który zamierzacie wydać?
RB: Trzecia płyta będzie zawierać 11 piosenek. Każda z nich to podróż w trochę inny obszar muzyczny. Zapewne zaskoczy to wielu, którzy znają poprzednie płyty. Nawet my sami nie spodziewaliśmy się, że możemy zawędrować w tak różne rejony. Pojawi się sporo klawiszy, przeszkadzajek i gości. Myślę, że otworzymy nią nowy rozdział.

E: Muszę przyznać, iż to pytanie pojawia się w moich pytaniach ostatnio często. Wam też je zadam. Za rok świętujecie 10 lecie pracy artystycznej. Przygotowujecie coś specjalnego na tę okazję?
RB: Nic podobnego. Nie planujemy żadnego jubileuszu. Dzik aż się jeży na samą myśl o takim pomyśle, a reszta w ogóle się do tego nie pali. Nie liczymy naszej muzycznej przygody w latach. Raczej w wydanych płytach i zagranych koncertach. Może jak nam stuknie jakaś okrągła liczba występów to przygotujemy ekstra program koncertowy. Zobaczymy.

źródło zdjęcia: wosp-2010.ox.pl

środa, 17 kwietnia 2013

Materia twórcza to wyjątkowo wredna istota, czyli wywiad z zespołem Muchy

Tego zespołu nie trzeba przedstawiać fanom polskiego rocka. Grupa została założona w 2004 roku w Poznaniu. Zaliczyli oni najważniejsze festiwale w kraju: Opener Festival, Festiwal w Jarocinie, Seven Festival Music& More w Węgorzewie, Cracow Screen Festiwal, a także Off Festival.

Panie i Panowie, przed Wami Muchy, które przecierają szlaki naszego bloga!

Ewa Mierzejewska: Dlaczego nazywacie się Muchy? Przecież te owady są upierdliwe!
Muchy: Nazwa pochodzi od słów Lecha Janerki z piosenki "W naturze mamy ciągły ruch. Równie blisko jest nam do "Władcy much" Goldinga - Muchy to coś więcej niż owady. 

E. Za rok stuknie Wam 10 lecie pracy artystycznej. Planujecie coś specjalnego na tą okazję?
M: Tak naprawdę jeszcze o tym nie myślimy. Na pewno chcemy do tego czasu wydać czwartą płytę i pojechać w jubileuszową trasę. Myślę, że im bliżej będzie przyszło rocznej jesieni, tym bardziej skupimy się na tej rocznicy. W końcu ma się ją tylko raz, a niewielu zespołom udaje się przetrwać tyle czasu. 

E:  Gracie w jednym zespole szmat czasu. A jak wiadomo w każdej branży pojawia się wypalenie zawodowe. Nie mieliście ochoty pewnego, pięknego dnia rzucić wszystkiego i rozpocząć nowy rozdział w życiu?
M: To drugi wywiad w tym miesiącu, w którym pojawia się podobne pytanie. Oczywiście, że tak. Tym bardziej, że materia twórcza, to wyjątkowo wredna istota. Wymaga wiecznej dbałości i dokarmiania, a ugryźć potrafi jak mało która. Uprawianie jakiejkolwiek sztuki, nawet tak pospolitej jak nasza, to ciągła walka. To czy podołasz zależy od upartości , przekonania, czy tam jakiejkolwiek rozumianej wyporności. Nam się póki co udaje.

E: Zimą zakończyliście trasę promującą Wasz krążek "chcecicośpowiedzieć". Teraz przyszedł czas na wakacje, czy może zakiełkowały już w Was pomysły na nowe piosenki?
M: Ostro pracujemy nad nowym materiałem. W tej chwili mamy szkice na połowę płyty. Mam nadzieję, że do końca lata nadamy im ostateczny kształt - tak, aby zimą wejść do studia i nagrać nasz czwarty album.

źródło obrazka: Nasz Olsztyniak

Cześć!

Właśnie w tej chwili czytasz ten post i właśnie teraz uśmiechasz się do monitora, bo przecież piszemy o Tobie. Skoro znamy dwa fakty z Twoje życia, ba! Podałyśmy je w chwili ich wykonywania, to znaczy,że wiemy o Tobie wszystko. Mamy wiedzę i nie zawahamy się jej użyć!
Nic, a nic, wcale a wcale, nie boimy użyć się naszej wiedzy, by powiedzieć Ci, że otwierając nasz blog, nieźle się wkąpałeś. Tatattatadam - muzyczna dla podkreślenia grozy, co razem daje muzycznie wkąpanie. Od dziś regularnie będziesz kąpał się muzycznie, a nasze posty namydlał wspaniałym komentarzowym mydełkiem.
PS. Wiemy jakie zespoły lubisz, wykorzystamy to.