czwartek, 25 kwietnia 2013

" Show biznes w polskim wydaniu, to rodzaj obciachowego targu w wiejskim stylu" - Wywiad z liderem grupy SKANGUR, Adamem Kozłowskim.


Zespół Skangur powstał w 2001 roku w Krakowie,  na gruncie grupy AGUIRE. Ich styl muzyczny to rock połączony ze ska i reggae. Koncertowali w Niemczech i w USA. Na swoim końcie mają trzy krążki: Ze słońcem na twarzy(2003), Endorphine(2003), oraz Zet Wu eL Jot(2012). Przez te wszystkie lata dochodziło do wielu zmian wewnątrz zespołu.  Pewnie nie ma osoby, która by nie znała ich piosenki  Płatki ( ja mam jeszcze kilka innych ulubionych piosenek ;-) Chłopcy ochoczo zgodzili się na propozycję wywiadu, którego udzielił mi Adam Kozłowski - gitarzysta, założyciel zespołu i jego lider. Sprawdźcie co z tego wyszło! Mogę Was zapewnić, iż jest bardzo ciekawie ;-)))

Ewa: Adamie, pamiętasz swój "pierwszy raz" z zespołem Skangur na scenie?
Adam Kozłowski(Skangur): Tak, raczej dokładnie. Nawet mamy gdzieś nagranie na video. Nasz występ był straszliwie chaotyczny; byliśmy tak nakręceni, że po drugim kawałku wszystko było na maxa rozstrojone. Przed każdym kawałkiem zachowywaliśmy się jak jacyś biegacze na starcie do sprintu. Obrazek naprawdę zabawny. Jeszcze jakiś koleś z długimi włosami dostał po uszach od mojej obecnej żony, bo myślała, że to jakaś laska przesadnie się lansuje…Ale bardzo się tam  spodobaliśmy i byliśmy jedyną kapelą, która powszechnie ruszyła ludzi – to był taki „boczny” koncert juwenaliowy. Byliśmy wtedy całkiem inni od tych 5-6 zespołów, które tam grały…

E: Wasze horyzonty muzyczne są dosyć szerokie. Gracie rock ze ska i reggae. Któryś z tych gatunków jest najbliższy Twojemu sercu?
A: Powiem szczerze, że nie znam grajków rockowych [mniejsza z tym czy znanych, czy nie], którzy byliby zasklepieni w jakimś jednym rodzaju muzyki. Faktycznie reggae w przeróżnych odmianach jest mi bliskie. Natomiast rock to bardzo szerokie pojęcie. Myślę, że gdybym miał wybrać, to jednak rock, ale ten bardzo szeroko rozumiany, zawierający w swych ramach bardzo różną estetykę…

E: Jak to się stało, że koncertowaliście  w USA i w Niemczech? I jak wspominasz tamte występy?
A: Do Niemiec zawiodło nas zwycięstwo w polskiej edycji niemieckiego festiwalu Band Watch. Wygranie tego konkursu było dla nas wspaniałym bodźcem – graliśmy przecież dopiero 1,5 roku. Nagrodą była dwutygodniowa trasa w Niemczech. Od tamtej pory prawie co roku gramy gdzieś w tym kraju. Koncerty są różne. Bywają na sporych festiwalach, jak i małe klubowe, jak trzy lata temu w Dreźnie. Publiczność tam też jest inna: w landach zachodnich, gdzie graliśmy wiele razy – bardzo powściągliwa i poza typowymi klubami w klimatach punk, raczej mało spontaniczna. Różnie jest też z frekwencją. W landach wschodnich ludzie mają moim zdaniem mentalność podobną do naszej. Są bardziej otwarci. Wracając do tej pierwszej trasy – nauczyliśmy się bardzo wiele. Tam mieliśmy okazję współpracować z osobami, które promowały takie zespoły jak Guano Apes czy H – Bloxx na początku ich kariery…
Nasza wizyta w USA… Nie wiem, od czego zacząć. To był 2004r i jakbyśmy wylądowali na innej muzycznej planecie. Zostaliśmy tam zaproszeni na polonijny festiwal. Wszystko dzięki temu, że wtedy media były bardziej otwarte i nasz teledysk można było zobaczyć i to często na MTV, Polsacie, TV4, TV Polonia. Staliśmy się chwilowo dość rozpoznawalni. W Stanach można muzycznie pozytywnie oszaleć. Tam w dużych miastach, na jednej ulicy potrafi być 20 klubów, w których o tej samej porze odbywają się koncerty – prawie każdy z inną muzą i prawie wszędzie jest pełno ludzi. Wzięliśmy tam – pamiętam – 198 szt. naszej pierwszej płyty – tyle weszło w walizkę. Musieliśmy je reglamentować, aby nie sprzedać wszystkiego… na pierwszym koncercie. Ludzie tam są zdecydowanie bardziej wyrobieni muzycznie. Przykład: tam w szkole [nie muzycznej] gra w szkolnej orkiestrze jest nagrodą i tak jest odbierana. Uczeń musi mieć odpowiednią średnią z ocen, by uzyskać ten przywilej. U nas znam przypadki, gdzie nastolatkowie coś takiego traktują jak karę. Grajkowie z zespołów o naszej pozycji, czyli znanych, ale regionalnie, mogą skromnie ale jednak żyć z muzyki. U nas to niemożliwe. Dwa koncerty plenerowe, w których wystąpiliśmy zgromadziły około 5 i 15 tys.  ludzi. Na pierwszy klubowy koncert przyszło tyle osób, że połowa nie weszła i graliśmy na drugi dzień. I instrumenty są śmiesznie tanie. Bardzo fajnego, używanego Gibsona kupiłem w przeliczeniu na złotówki za…1800zł! I gra lepiej niż takie same nówki za 8 tys.w naszych sklepach. Można dużo opowiadać. Ja mam dość często kontakt z ludźmi ze Stanów i choć sam widziałem mały wycinek tego kraju, to powiem, że Europa gnije przy USA. Jedynie jedzenie nie przypadło mi do gustu.

zdj. SKANGUR - materiały promocyjne

E: Dosyć niedawno spotkałam się z opinią o Was, że jesteście "polskim Manu Chao"...Utożsamiacie się z tym zespołem chociaż trochę?


A: Tylko na początku bardzo mocno inspirowaliśmy się zespołami No Doubt, Real Big Fish czy Goldfinger. Potem, podobnie jak chyba każda dłużej grająca ekipa robi się muzykę po swojemu, choć zawsze są jakieś inklinacje z zewnątrz. Szczególnie ja z trębaczem bardzo lubimy Manu Chao, choć nigdy się na nich nie wzorowaliśmy.

E: Podobno pracujecie nad swoją czwartą płytą. Czego możemy się po niej spodziewać? Będzie podobna stylistycznie do poprzednich, czy czymś nas zaskoczycie?
A: Rzeczywiście pracujemy nad kolejną płytą, choć trudno powiedzieć, co będzie. Z jednej strony w zespole panuje od 3 lat świetna atmosfera – to bardzo ważne. Z drugiej strony czasy takie, że mniej się gra koncertów. Poza tym Igor [bębny] mieszka na stałe w Austrii i na próby przyjeżdża z Wiednia. Na razie idzie fajnie [mamy dwa nowe kawałki i kilka zaczętych], ale ciut się tego wszystkiego boję. Czy płyta czymś zaskoczy? Powiem bez kokieterii, że chyba nie, choć chciałbym by tak było. Dziś nagrać cokolwiek atrakcyjnego i zarazem świeżego jest bardzo trudne. Nie mniej muzyczny koloryt płyty będzie chyba ciekawy, ale na razie nie chciałbym zdradzać więcej. Tym bardziej, że nagranie profesjonalnej od strony technicznej płyty jest w Polsce trudne [bo drogie], to jednak łatwiejsze niż znalezienie wydawcy. Może się okazać, że materiał zrobimy do końca roku, nagramy go do wakacji 2014, a potem…



E: Od niedawna do Waszego zespołu dołączył Dawid Kossakowski. Czy mógłbyś nam krótko streścić dlaczego i w jaki sposób trafił on do zespołu?
A: Bardzo prosty powód. Nasz poprzedni basista – Paweł Borowiecki – człowiek w mojej opinii o niepoślednim talencie muzycznym i bardzo zdolna osobowość w ogóle, absolutnie nie mógł już się odnaleźć w naszej rzeczywistości. Z muzyki nie mógł się utrzymać na przyzwoitym poziomie, a za pieniądze, jakie mógł zarobić na innych zajęciach nie chciał pracować. Wyjechał do Anglii, jak wielu Polaków i jest znacznie bardziej szczęśliwy, choć jak mi pisał, żal mu grania z nami. Dawida, który jest bardzo młody, wybraliśmy spośród kilku basistów, którzy starali się wejść do zespołu. Po prostu najlepiej czuł klimat ostatniej płyty.



E: Adamie, z zawodu jesteś pedagogiem i zarażasz swoich uczniów muzyką. Czy w dzisiejszych czasach, w dobie internetu, trudno zachęcić młodzież do działania?
A: Powiem jak stary zgred: młodzież w przytłaczającej większości jest bierna, leniwa i wygodna. I coraz głupsza. Poziom ignorancji sprowadza mnie do parteru. Kolesie licytują się na poziomie liceów, kto ma najnowszy tablet, a laski sprowadzają swą egzystencję do machania cyckami i robienia wrażenia [nie twierdzę, że mnie to nie pociąga, ale nie tylko tym się żyje]. Młodzież jest uwiedziona mediami i powszechnym pustosłowiem. Wierzy w google, uważa, że wartościowe jest to, co często pokazują w TV. Wierzy w to, że każdy ma szansę, bo tak lansuje się świat w fałszywie pozytywnej edukacji. Mało kto dostrzega, że w naszych szkołach ocenia się ludzi wg tego czego nie umieją, a nie za to co potrafią. Nie jestem  jakimś oszołomem, ale ludziom młodym jest za dobrze, zbyt wygodnie. Na jakiś fajny ciuch zawsze kasa się znajdzie i jest co zjeść. Dlatego większość wierzy, że jest fajnie. Dopiero jak wchodzą w dorosłość to okazuje się, że wszystko jest inaczej, państwo ma wszystkich w dupie, sami nic albo niewiele potrafią. To stąd biorą się naiwniacy, którzy uważają, że noszenie ze sobą transparentu „jestem gejem” jest cool, albo za to, że ktoś nie jest katolikiem są w stanie komuś dowalić, by sięgnąć do drugiego bieguna… Oczywiście są młodzi ludzie, którzy wiedzą czego chcą naprawdę, ale to niewielki pozytywny margines. Powiem jeszcze raz: widziałem niewielki ale jednak kawałek świata, od państw w Azji [w tym tej dalekiej], Afryki [i nie tylko oklepany Egipt], czy wspomniane Stany; Europa gnije, a Polska wraz z nią. Gnijemy gospodarczo, mentalnie w pseudo intelektualizmie i pseudo humanizmie. I by być dobrze zrozumianym – nie należę do żadnej ani dużej, ani małej partii. Nie mam nic przeciw odmiennym preferencjom seksualnym ani ludziom głęboko religijnym, ale nie dam się wkręcić w żadne przepychanki na tym polu. Większość ludzi daje się wkręcać. Ale cóż, odnoszę wrażenie, że jednak celem dzisiejszej edukacji jest wychowanie posłusznego barana, który najwyżej „zadymi” na stadionie, a poza tym będzie bezwolnym i bezsilnym kretynem, któremu do końca życia będzie się wydawać, że coś tam może… Nie odbierzcie tego, że jestem jakimś frustratem. Mnie, jak na polskie warunki powodzi się całkiem nieźle. Szkoda mi tylko ludzi, którzy mają potencjał, a nigdy nawet się nie dowiedzą, iż tak naprawdę nie mięli szansy żyć jakby chcieli…

E: Jak scharakteryzowałbyś dzisiejszy show biznes?
A: W polskim wydaniu, to rodzaj obciachowego targu w wiejskim stylu. Tym zajmują się ludzie mający o muzyce małe pojęcie i nadal, bardzo często niespełnieni grajkowie, którym nie wyszło, ale jakoś wkręcili się jako pracownicy takiej czy innej firmy [wydawnictwa, programu TV, radia]. Śmieszą mnie dziennikarze, którzy jeszcze kilka lat temu lansowali najbardziej komercyjne zespoły w mało ambitnej stacji, a teraz są „na masę” alternatywni w innej – bardziej ambitnej. Podstawowa różnica w show biznesie dziś i 10 lat temu jest taka, że w 2004r kryterium puszczenia piosenki w telewizji była jakość techniczna taśmy z teledyskiem, a dziś kanały się sprofilowały i kanał „X” nie gra takiej muzyki, a kanał „Y” gra, ale mu tekst piosenki nie licuje w linią ideologiczną, więc nie zagra. A jeszcze radio „Z” gra tylko artystów z dwóch wydawnictw, a z innych nie. I tak to wygląda. Albo jakiś dziennikarz - kosmita przy okazji wywiadu, o który prosimy się jak o audiencję u papieża w nachalny sposób komunikuje, że on „też pisze teksty”. Ludzie nie mają pojęcia, że często występ w jakimś głupawym konkursie w TV jest obarczony np. zakazem udziału w innych, podobnych imprezach u konkurencji, co zazwyczaj na rok hamuje działania. Dawniej mnie to okropnie złościło, a teraz biorę to na chłodno. Jakoś nie mamy takiego ciśnienia i może, dlatego jest fajna atmosfera.

1 komentarz: