piątek, 31 maja 2013

Wywiad z Donatanem

Kochani! Dzisiaj nietypowo...Pragnę Was zaprosić do obejrzenia ciekawego wywiadu z Donatanem, który zrealizowali dziennikarze telewizji internetowej UJ Przystanek Student. 

http://vimeo.com/67209673#at=0

Miłego oglądania!

zdj.urbancity.pl

wtorek, 28 maja 2013

Straight Jack Cat: W najbliższym czasie należy spodziewać się od nas wszelkich pierwszych razów

Straight Jack Cat to krakowska kapela, która powstała w 2010 roku. 
Jesienią 2011 roku  z zespołu odchodzi wokalista, a kapela  przerodziła się w kwartet. … Ich pierwszy występ w tym składzie to udział w cyklicznym festiwalu krakowskim Niepokorni, gdzie zagrali na jednej scenie z zespołem Muchy oraz z zespołem Dead Snow Monster… Potem nastąpiła przerwa w działalności zespołu . Zespół jednak istniał i choć czynnie nie koncertował to jednak działał. Owocem tego działania było zakwalifikowanie się na Seven Music Festival w Węgorzewie, gdzie Straight Jack Cat zostało wytypowane do finałowej piętnastki z około 200 zespołów. W międzyczasie na klawiszu i gitarze nastąpiły kolejne zmiany personalne i w nowym składzie chłopaki wystąpili na rzeczonym festiwalu zdobywając wyróżnienie.  Ich ostatnim sukcesem jest zwycięstwo na KortoFeście na juwenaliach studenckich w Olsztynie. 

Ewa: W wolnym tłumaczeniu jesteście "kaftanem bezpieczeństwa"... kto Wam ten kaftan przyodział?

Straight Jack Cat: Nazwa miała na celu podkreślenie obezwałdniającego charakteru naszej muzyki.  A tak poważnie to nie będziemy ukrywać, że zrodziła się w okolicznościach, gdy niektórzy członkowie zespołu przebywali w niecodziennym stanie świadomości. Dziś żałujemy tak pochopnie podjętej decyzji o jej przyjęciu, bo naszą nazwę trudno Polakom zapamiętać i trudno wymówić. 
E: Jednak jesteście na stałe związaniu z kotami.. w końcu końcówkę nazwy zrozumie nawet osoba nie znająca  angielskiego. W Waszym logu znajduje się głowa kota. Czy któryś z Was posiada kota w domu?
SJC: Uzi ma kotkę norweską leśną a Sebe ma trzy: półpersa i dwa dachowce. Zachar ma kota na punkcie muzyki. Marek woli psy.
E:  Mówicie, że gracie organiczny, surowy rock’n’roll Czy możecie pokrótce nam przybliżyć czym różni się on od tradycyjnego brzmienia tego gatunku muzycznego?
SJC: Tym samym czym surowe i organiczne jedzenie od tradycyjnego schabowegow niedziele. Jest oszczędne i bogate w witaminy.Nie tuczy... Nie no... Chodzi o to, że nie lubimy patosu. Rock’n’roll w pewnym momencie zaczął przybierać formy artystowskie,wyniosłe co jest – naszym zdaniem – zaprzeczeniem jego korzeni. Rock’n’roll jest pochodną bluesa, a blues to muzyka wywodząca się z ludu, a nie z salonów. Mówiąc, że gramy surowo i organicznie chodzi nam o to, że bliżej nam do podejścia punk-rockowców, do rockabilly, do takich wykonawców jak Hasil Adkins, The Stooges, Blue Cheer niż do fuzji rocka z symfonią.
E:  Na scenie towarzyszy Wam "dzikość"... w życiu poza scenicznym też?
SJC: Nie jest tak, że na co dzień jesteśmy skrępowani garniturem, ale koncerty to dla nas moment na totalną ekspresję.Muzyka to nośne medium. Można wyrzucić z siebie cały syf, wykrzyczeć, wygrać, wyłomotać... Podzielić się energią. Na scenie nie stawiamy na wirtuozerię i zastanawianie się nad każdym dźwiękiem. To musi być żywioł.
E:  Co spowodowało, że postanowiliście zająć się muzyką?
SJC: Impuls do skrzyknięcia się w zespół poszedł od Marka, który od najmłodszych lat był po prostu zafascynowany muzyką.Tak powstało poprzednie wcielenie Straight Jack Cat czyli zespół Brain in the Vet. Mało kto o nim w ogóle wie. Do stworzenia zespołu przyczyniła się wizyta na koncercie zespołu Big Fat Mama w 2007 roku, który Markowi dał wiarę w to, że w Polsce można grać świetną muzykę. Reszta jest historią.
E:  Na scenie muzycznej funkcjonujecie blisko 3 lata. Jak z perspektywy czasu oceniacie te lata?
SJC: Były to dla nas lata formowania się i zdobywania doświadczenia.Zawsze stawialiśmy sobie poprzeczkę wysoko i dlatego – wydawać by się mogło – wszystko idzie nam opieszale. Na początku graliśmy niewiele koncertów, bo każdy gig był dla nas bardzo dużą nauczką, z której trzeba było wyciągnąć wnioski dłubiąc swoje godzinami w garażu.
Porównując rozwój zespołu do człowieka osiągamy właśnie pełnoletniość. Czyli w najbliższym należy spodziewać się od nas wszelkich pierwszych razów. Choć do zupełnej dojrzałości pewnie troche jeszcze trzeba poczekać.
E:  W pierwszym roku istnienia supportowaliście znakomitych artystów. Jednak zamiast piąć się po szczeblach kariery - porzuciliście na pewien czas koncertowanie. Czym było to spowodowane?
SJC: Było to spowodowane przede wszystkim przetasowaniami w składzie zespołu. Zmiany personalne to zawsze spore zachwianie dla – wciąż młodego organizmu. Zwłaszcza gdy odchodzi wokalista. Dołożyły się do tego także osobiste problemy jednego z członków zespołu. W rezultacie Straight Jack Cat przez pół roku właściwie nie istniało a jego dalsze losy stały pod znakiem zapytania.
E:  W grupie doszło do przetasowań personalnych. Czym były one spowodowane?
SJC: Krzysztof Famulicki zrezygnował ze względów logistycznych. Straight Jack Cat stacjonowało wtedy w Krakowie, a Krzysiek miał dość dojazdów z Katowic. Bartek Nowak odszedł na własne życzenie. Na jego miejsce szybko wskoczył Zachar.
E:  Jednym z Waszych pierwszych, większych sukcesów było zakwalifikowanie się do 15 spośród 200 kapel  na Seven Festival. Co czuliśie, gdy dowiedzieliśie się, że zostawiliście konkurencję w tyle ?
SJC:  Byliśmy zaskoczeni, ale też pełni nadziei i obaw. Zespół został dopiero co wskrzeszony po półrocznej przerwie, a Zachar grał z nami wtedy dopiero od miesiąca. To jeszcze nie był nasz czas, choć z Węgorzewa przywieźliśmy bezcenne doświadczenie, z którego korzystamy do dziś.
E:  Wolicie występy w rodzinnym Krakowie, czy w innych miejscach Polski?
SJC: W Krakowie czujemy się jak w domu. Ale wiecznie w domu nie można siedzieć. Czasem miło jest wyjść do ludzi, poza swoje cztery kąty. To odświeżające. Zwłaszcza gdy publiczność spoza Krakowa rewelacyjnie reaguje na naszą muzykę.

E:  Z jakim najmilszym komentarzem ze strony fanów spotkaliście się?
SJC: Kilka osób powiedziało nam, że pasowalibyśmy na Open’er. My też chcielibyśmy grać na festiwalach takiego formatu.
E: Jakie plany ma zespół na najbliższe miesiące?
SJC: Przez okres wakacyjny przypuszczamy szturm na polskie festiwale i przeglądy. Na jesień regularne koncerty. Nasza EPka jest już właściwie gotowa. Czeka na wydanie. Być może zagramy kilka koncertów w UK. W planach jest też nagranie singla i oficjalnego klipu.
E: Czego możemy Wam życzyć?
SJC: Wypełniania sal i stadionów...



zdj. fotoadia.pl

czwartek, 23 maja 2013

Neo Retros: Pseudonimy są nieodłączną częścią Neo Retros

Opis na stronie internetowej Neo Retros  jest doskonały. Dlatego też pozwoliłyśmy sobie go skopiować: "Neo Retros to anty-celebryci, wojownicy przeszłości. Tworzą psychedelic pop i walczą z zalewem pap kultury. Ich bronią są ważne słowa i przejmujące dźwięki. Kochają kontrast - nowego ze starym, cichego z głośnym, niepokojącego z kojącym
Neo Retros to: Skyboy-wokal, Junior-bas, Q-perkusja, Mr S-gitara"

Serdecznie zapraszamy na wywiad!!!


Ewa: Co zmieniło się w Neo Retros od momentu powstania zespołu?
Neo Retros: Tak wiele, że nie wiem od czego zacząć. Najważniejsze, że muzycznie nauczyliśmy się na scenie i w studiu rozumieć siebie nawzajem, ale też dowiedzieliśmy się sporo o sobie jako o ludziach. Kiedy zaczynaliśmy nie było między nami takiego porozumienia jak teraz

Ewa: Na naszej polskiej scenie muzycznej istnieje mała ilość artystów, którzy poprawnie śpiewają po angielsku. Wy to robicie bardzo dobrze(pomińmy fakt, że wokalista jest Anglikiem). Czy Wam to pomaga, czy wręcz odwrotnie - przeszkadza?
NR: W niektórych sytuacjach pomaga, a w innych utrudnia. Dawniej w Polsce śpiewanie po angielsku było odbierane jako atrakcyjne i egzotyczne. Obecnie stacje radiowe prawnie zobligowane do grania coraz większej puli piosenek po polsku, jest to pewien rodzaj pozytywnej dyskryminacji, korzystnej dla polskich piosenek. Poza Polską jednak śpiewanie w języku angielskim otwiera oczywiście więcej drzwi, niż gdyby nasze piosenki były po polsku. 

E: Nie myśleliście o tym, aby porzucić Polskę i robić karierę za granicą?
NR: W niektórych sytuacjach pomaga, a w innych utrudnia. Dawniej w Polsce śpiewanie po angielsku było odbierane jako atrakcyjne i egzotyczne. Obecnie stacje radiowe prawnie zobligowane do grania coraz większej puli piosenek po polsku, jest to pewien rodzaj pozytywnej dyskryminacji, korzystnej dla polskich piosenek. Poza Polską jednak śpiewanie w języku angielskim otwiera oczywiście więcej drzwi, niż gdyby nasze piosenki były po polsku. 

Ewa: Muzyka jest Waszym całym życiem? Czy posiadacie także inne zainteresowania?
Skyboy: Jestem absolutnym fanatykiem piłki nożnej i śledzę wyniki wszystkich ważniejszych europejskich lig piłkarskich. Poza tym, literatura rosyjska XIX wieku i grecka mitologia – może trochę mało rockandrollowo, c'est la vie!

E: Używacie pseudonimów. Dlaczego nie chcecie, aby fani znali Was z imienia i nazwiska?
NR: Na początku naprawdę zależało nam, żeby ludzie nie wiedzieli kim jesteśmy poza Neo Retros. Neo Retros było dla nas  nowym początkiem okazją do wymazania przeszłości i rozpoczęcia wszystkiego od nowa, potrzebowaliśmy swojej własnej muzyki i tożsamości. Teraz, jeśli ktoś naprawdę chce się dowiedzieć kim jesteśmy, mogą zajrzeć do Google’a i coś tam mu wyskoczy, tylko po co? Pseudonimy Skyboy, Q, Mr S i Junior nieodłączną częścią Neo Retros i zastąpienie ich po tak długim czasie imionami Bogdan, Bogumił, Bogusław i Brunon byłoby bez sensu

E: Podczas Top Trendy skradliście serca zarówno fanów jak i jurorów. Czym jest dla Was ta wygrana?
NR: Zwycięstwo TOPtrendy było dla nas na pewno sporym przeżyciem. W pewnym sensie stanowiło błogosławieństwo okazję do pokazania naszej muzyki naprawdę szerokiej publiczności, ale z czasem stało się też uciążliwe, bo wiele osób zaczęło kojarzyć nas wyłącznie z zespołem, który wygrał TOPtrendy. Ogólnie rzecz biorąc, granie na żywo jest zawsze pozytywne, zwłaszcza, że obecnie istnieje bardzo niewiele sposobności do występów bez playbacku w telewizji. Wygrana była dla nas także bonusem, którego w ogóle się nie spodziewaliśmy, tym bardziej, że był to dopiero nasz drugi koncert jako Neo Retros.

E: W Waszym klipie We're Glad That You Came" wystąpiła wybitna dziennikarka Agnieszka Szulim. Jak trafiła do Waszego teledysku?
NR: Spotkaliśmy Agnieszkę podczas naszego pierwszego koncertu, na Skwerze Hoovera w Warszawie – naprawdę spodobało jej się wtedy to co robimy. Potem, planując teledysk, pomyśleliśmy, że byłaby idealna do roli chłodnej piękności o typie urody niczym z KGB, samo zrealizowanie pomysłu poszło już bardzo gładko. Agnieszka zagrała swoją rolę doskonale, to bez wątpienia nasz najlepszy klip do tej pory – przedstawia w satyryczny sposób podglądactwo, powszechną przypadłość telewizji XXI wieku.

E: Skyboy na swoim blogu sugerujesz, że „maryle, muńki” powinni zejść ze sceny, bo zaczynają być karykaturą samych siebie. Według Ciebie kiedy jest odpowiedni moment, aby pójść na „artystyczną emeryturę”?
NR: To dokładnie tak samo, jak z kończeniem rozmowy telefonicznej – kiedy wszystko, co miałeś do powiedzenia zostało już powiedziane, zalega długa cisza. Szczerze wierzę, że artyści mimo wszystko czują, kiedy jedynie parodiują siebie, zamiast budować swoją reputację. Może strącenie ich ze sceny byłoby zbyt drastycznym sposobem na pokazanie, że czas już skończyć, ale na pewno stacje radiowe powinny przestać przejawiać służalczy stosunek do tak zwanychlegend”, egzystujących wyłącznie dzięki przebrzmiałej chwale.

E: . Czy są artyści polskiej sceny muzycznej, których cenicie?
NR: Q całkiem lubi Fair Weather Friends a ja, czyli SkyboyAsymptotę. Ogólnie jednak, większość tego czego teraz słuchamy pochodzi z USA

E: Jakie plany ma Neo Retros na najbliższe miesiące?
NR: Zagramy oczywiście kilka koncertów, ale po spędzeniu w wyłącznie swoim towarzystwie 2,5 roku, potrzebujemy przerwy na zajęcie się innymi rzeczami, z innymi ludźmi i przypomnienie sobie jak wygląda świat poza studio.


zdj. materiały promocyjne Sony Music

poniedziałek, 20 maja 2013

Mama Selita:na jesieni można spodziewać się Mama Selita 2.0.

Zespół Mama Selita stanowi mieszankę hip hopu i rocka. Na swoim koncie mają kilkaset koncertów. Zespół dał się poznać również zagranicznej publiczności.  Mieli oni okazję grać na Square of Fame Wembley Arena w Londynie, na festiwalu Rock for People w Hradec Kralove czy na słowackim Hanna Hanna Art Gathering & Festival. Zespół 16 czerwca we wrocławiu zawalczy o występ na największym polskim festiwalu, czyli Przystanku Woodstock.  Natomiast, aby wystąpić na festiwalu w Jarocinie potrzebne są kochani fani - Wasze głosy. Trzymamy kciuki !

A tymczasem zapraszamy na wywiad z Herbertem z zespołu Mama Selita ;)


Ewa: Na jakim etapie swojego życia zaczeliście interesować się muzyką?
Mama Selita: Biernie zapewne od zawsze, natomiast sami świadomie chwyciliśmy za instrumenty w czasach licealnych.

E: Wasza muzyka jest fuzją hip hopu i rocka. Skąd pomysł na tak wybuchową mieszankę.

M: Nie jest to pomysł a raczej naturalna wypadkowa naszych zainteresowań. Gramy to co nam najłatwiej przychodzi.

E:  Graliście na legendarnym Square of Fame Wembley Arena w Londynie oraz na festiwalu

 Rock for People w Hradec Kralove. Jak doszło do tego, że tam zagraliście i jak wspominacie te festiwale?
M: W obu przypadkach zaprosili nas tam organizatorzy tych festiwali i oba wspominamy bardzo dobrze. Londyn ma świetną energię, lubimy to miasto. Czechy są za to bardzo przyjazne, jeżeli wiesz o co mi chodzi. 

E: Już tylko krok dzieli Was od występu na festiwalu w Jarocinie i na Woodstocku. Jest to na pewno nie mały dla Was sukces, ponieważ pozostawiliście w tyle tysiące wykonawców. Jak się z tym czujecie?

M: Dzieli nas krok, ale potrzebujemy mobilizacji i aktywności naszych fanów. Właśnie rozpoczęło się głosowanie w konkursie do Jarocina. Liczymy na Wasze głosy.http://www.cgm.pl/aktualnosci,30309,drugi_etap_eliminacji_do_konkursu_hortex_rytmy_mlodych_w_jarocinie,news.html
Od kilku poprzednich edycji zgłaszaliśmy się do tych eliminacji. Fajnie, że wreszcie zostaliśmy zauważeni. Tym bardziej cieszy, że wszystko to dzieje się w jednym roku.


E: W zeszłym roku wydaliście fantastyczny krążek. Czym w tym roku zamierzacie zaskoczyć swoich fanów? 

M: W wakacje nagrywamy drugi album więc na jesieni można spodziewać się Mama Selita 2.0.

E: Wasz zespół cieszy się coraz większą popularnością. Posiadacie receptę na sukces?

M: Nie posiadamy. Pewnie jest wiele dróg do sukcesu, tak jak i wiele definicji tego słowa. Ale pewnie głównie chodzi o koncentrację i wytrwałość w tym co się robi. Zawsze znajdą się ludzie, którzy będą Cię krytykować i tacy, którzy poklepią po plecach. Jednych i drugich warto słuchać, ale trzeba też wiedzieć co chce się robić i najbardziej ufać sobie i własnemu wyczuciu tego co jest słuszne a co nie.

E: Pozostając przy fanach - Popularność jest fajna, czy czasem uciążliwa?

M: Jak do tej pory zawsze jest fajnie.  

E: Jakiej muzyki słuchają prywatnie członkowie grupy Mama Selita?
M: Nie da rady wymienić, Muzyka to nasza domena. Słuchamy tak wielu różnych M: wykonawców w różnych stylach, że musielibyśmy poświęcić temu osobny wywiad.

E:  Gdzie w najbliższym czasie możemy Was zobaczyć?
M: Między 31.05 a 02.06 zagramy na Ursynaliach w Warszawie. Nie znam jeszcze dokładnej daty, bo to zależne od glosowania na Esce Rock (ponownie zapraszam i liczę na Wasze wsparcie - głosowanie ruszy niebawem na Esce Rock). 16.06 gramy we Wrocławiu.



zdj.muzyka.interia.pl

piątek, 17 maja 2013

40 synów i 30 wnuków jeżdżących na 70 oślętach: stereotypizacja ułatwia życie

40 synów i 30 wnuków jeżdżacych na 70 oślętach to najprawdopodonniej najdłusza nazwa kapeli w Polsce ;) Zespół nie składa się z 70, ale z 6 Panów. Na swoim końcie mają jedną płytę demo i 4 krążki długogrające. Początki ich istnienia sięgają roku 1999. Ich brzmienie jestakustyczne,  folkrockowe. Natomiast kompozycje i aranżacje można podpiąć pod wiele gatunków. Inspiracje do tekstów  czerpią z Pisma Świętego i życia.

Wywiadu udzielił nam Marcin Oleksy, który pisze komponuje, rysuje, śpiewa, gra na gitarze klasycznej i młotku. 

Ewa: Jak doszło do tego, że zaczęliście grać razem?
40 synów i 30 wnuków jeżdżących na 70 oślętach: Większość z nas w czasie studiów była związana z wrocławskimi „Wawrzynami”. Zdarzało się tam, że graliśmy ze sobą w różnych konfiguracjach nie tworząc jeszcze zespołu, a często nawet, nie za bardzo znając siebie nawzajem. Niektórzy z nas jeszcze przed powstaniem 40i30na70 mieli doświadczenia grania w kapeli (folkowa „Chudoba”, bluesowy „Shooter”...). W wyniku jednak różnych doświadczeń, przemyśleń, lektur zaczęła się rodzić w nas chęć opowiadania o tym, co jest dla nas w życiu najważniejsze – naszej wierze i opowiadania o tym w sposób, w jaki potrafimy najlepiej – muzyką. Potrzebny był impuls, żeby tę plączącą się po „Wawrzynach” „zgraję” pozbierać i stworzyć z tych paru gości zespół. Ten impuls dał nam Robert, który zaczął nas skrzykiwać, zadając każdemu po kolei pytanie w rodzaju: „Kolego, a Ty przypadkiem do zespołu nie chciałbyś dołączyć?” Skład stopniowo się powiększał, zmieniał (mieliśmy nawet przez chwilę w zespole obój), po paru latach do zespołu dołączyli: drugi bębniarz i gitarzysta (śmiejemy się, że po znajomości, bo to brat Roberta) i tak powstało 40i30na70 liczące wbrew swej nazwie 6 członków.

Ewa: Czy żyjecie z muzyki?
40i30na70:  Nie. A przynajmniej na razie;) Mamy w zespole pedagoga, bankiera, archiwistę, specjalistę od telekomunikacji, architekta, lingwistę... Nie jesteśmy zawodowymi muzykami. To jest nasza pasja, której oddajemy się, kiedy tylko możemy. Raz jest łatwiej, raz trudniej, ale jeszcze nigdy nie byliśmy zmuszeni do przerwania naszej działalności. Gramy w niezmienionym składzie, znamy się dobrze, lubimy się, wspieramy i nawet jeśli spotykamy się po jakiejś dłuższej przerwie, mamy ze sobą o czym rozmawiać i potrafimy coś razem stworzyć. Myślę, że tym też jest dla nas muzykowanie. Nie jest to źródło utrzymania, choć skłamałbym, jeślibym powiedział, że nie dostajemy za koncerty wynagrodzenia. W większości przypadków otrzymujemy gaże. Cieszymy się z tego, chociażby ze względu na czas, jaki poświęcamy na koncertowanie i nasze (mamy nadzieję) profesjonalne podejście, ale nie jest to dla nas priorytet czy warunek działania. zawsze bierzemy pod uwagę nasze możliwości.

Ewa: Wasze teksty mają głęboką treść i zawierają pewnego rodzaju przesłanie. Czy uważacie, że dzięki muzyce można zmienić swoje życie na lepsze?
40i30na70: To przesłanie płynące z naszych tekstów to głównie Pismo Święte. Coraz częściej pojawiają się też teksty wynikające z naszych doświadczeń, przeżywania wiary, wzlotów i upadków... Nie chcemy być nachalni, ale nie chcemy też być bezpłciowi, tacy niedookreśleni. Nie wiem, czy jest sens śpiewania o rzeczach nieważnych. Czasem rzeczywiście muzyka jest tłem naszego życia, takim dodatkiem do codziennych czynności. Ja jednak za taką muzyką nie przepadam. Zwłaszcza jeśli pojawia się tekst. Tekst o głupotach, to jest tekst zgwałcony. Muzyka z tekstem o głupotach to zgwałcona muzyka. Dlatego chcemy śpiewać o rzeczach dla nas ważnych, a konkretnie o naszej relacji z Bogiem. Mamy nadzieję, że to zachęca ludzi do zastanowienia się nad swoim życiem. Czasem może ktoś usłyszy w naszych piosenkach swoje wątpliwości, problemy... Może ktoś zmieni swoje życie. Ale to się nie dokona bez boskiego działania. Sama muzyka tego nie zrobi (choć według mnie jest najbardziej metafizycznym zjawiskiem na ziemi), ona może pomóc.

Ewa: . Gracie muzykę religijną, która nie jest popularna w naszym kraju. Nie czujecie się zaszufladkowani?

40i30na70: Po pierwsze zastanawiam się, czy to, ze muzyka religijna nie jest popularna, to tak naprawdę nie jest mit. Myślę, że tu chodzi raczej o to, że nie jest obecna w mediach. Ale ile jest w mediach w ogóle dobrej muzyki? Po drugie nie wiem, czy to, co gramy jest muzyką religijną. Na pewno jest muzyką chrześcijańską i to jest jakaś szufladka. To jest normalne, że ludzie szufladkują – stereotypizacja ułatwia życie (pytanie oczywiście, czy trzeba na tym poprzestać). Chciałbym jednak zwrócić uwagę na to, że „muzyka chrześcijańska” bywa traktowana jak nazwa gatunku muzycznego na równi z folkiem, reggae, indie, rockiem, jazzem, post rockiem, hard corem, drum'n'bassem, dubstepem, idm... itd., a przecież każdy z zespołów wykonujących muzykę chrześcijańską reprezentuje jakiś stricte gatunek (albo mix gatunków). I bardzo często robi to na bardzo wysokim poziomie, że przytoczę tu choćby dojrzałe zespoły: New Life'M ze świetnym jazzem (soulem i bluesem), Luxtorpedę (która pomimo dojrzałego wieku muzyków;) dała oddech polskiemu rockowi), czy też młode kapele, takie jak chociażby Love Story (w których muzyce odnajdą się nawet miłośnicy indie folku czy downtempo, tak przynajmniej sugerują zajawki nowej płyty). Ciekawie robi się też w elektronice. Wymienione przeze mnie kapele (i wiele innych, których tu nie przytaczam tylko z tego powodu, że i tak myślę, że się rozgaduję) grają naprawdę dobrą muzykę, choć rzeczywiście mało ich w mediach (ale tu należy cofnąc się do tego, co mówiłem na początku). Przykład Luxtorpedy z albumem roku pokazuje, że muzyka z przesłaniem może się przebić. Nie sądzę jednak, żeby tym, którzy grają taką muzykę, zależało na tym, żeby zostać celebrytami. No i tak na koniec: być zaszufladkowanym do działu „muzyka chrześcijańska” to ja zawsze będę chciał.

Ewa : Czy posiadacie grono wiernych fanów?
40i30na70: Ja bym ich raczej nazwał „przyjaciółmi zespołu”. Bez względu na to, czy znamy się bardzo dobrze, czy są to osoby, które nie znają nas prywatnie, a przychodzą na nasze koncerty. Z wieloma osobami udało nam się poznać bliżej i to czasem w dziwnych okolicznościach (na przykład z rodziną z Torunia, przez to, że, znając już nas jako 40i30na70, byli „przypadkowo” świadkami naszego wypadku samochodowego). Wiemy też, że są osoby, których nie znamy, a kibicują nam, dobrze nam życzą, przychodzą wiernie na koncerty. Z oczywistych względów nie jesteśmy w stanie zawęzić relacji z wszystkimi, ale chyba nie to jest najważniejsze.

Ewa: Co uważacie za swój największy sukces?
40i30na70: Trzeba by pewnie rozmawiać z każdym z osobna. Były w naszym graniu mniej i bardziej spektakularne wydarzenia. Były duże koncerty, koncerty w wyjątkowych miejscach. Były cztery płyty studyjne i jedna koncertowa. Mamy wiernych fanów (przyjaciół zespołu). Trudno mi jednak wskazać taki jeden cel, do którego z wysiłkiem dążyliśmy i który osiągnęliśmy. Myślę, że jednym z największych sukcesów jest to, że jesteśmy nadal razem, ciągle się lubimy, gramy, tworzymy i jesteśmy szczerzy. Ale to wszystko z naszym staraniem, ale głównie dzięki Bogu.

Ewa: Czego możemy Wam życzyć?
40i30na70: Żeby utrzymało się to, o czym mówiłem wyżej;) No i owocnej pracy nad nową płytą


fot. materiały promocyjne zespołu 40 synów i 30 wnuków jeżdżących na 70 oślętach





wtorek, 14 maja 2013

Rotten Bark: "Czujemy się tu troszkę egzotyczni"


Zespół Rotten Bark powstał w 2005 roku z inicjatywy Adriana "Adi" Owsianika i Piotra Kowalika. W 2010 roku zespół wystąpił na Coke Live Festiwal, a szerszej publiczności dał się poznać dzięki programowi Must Be The Music - doszedł do finału. Kilka tygodniu później wystąpili oni na festiwalu  jako finaliści koncertu Top Trendy w Sopocie  Na swoim koncie mają debiutancki krążek "Stuck in Here". Obecnie zespół pracuje nad drugim krążkiem. W tym samym roku supportowali Paramore podczas Rock In Summer Festiwal w Warszawie.

Wywiadu udzielił nam Adrian "Adi" Owsianik. 

Ewa: Awaria sprzętu, przetasowania personalne, zagnięcie materiału. Trzeba przyznać, że pech na początku kariery Was nie opuszczał. Nie pomyśleliście sobie, że los Wam nie sprzyja i powinniście zakończyć karierę?
Rotten Bark: hm, myślę, że te wszystkie wydarzenia wpłynęły na nas bardzo budująco, pokazało nam to, że nie należy się poddać, nawet jeśli wszystko dookoła mówi, że się nie uda:)

Ewa: Przełomowym okresem dla Was był udział w programie Must Be The Music.  Jak z perspektywy czasu postrzegacie swój udział w tym programie?
Rotten Bark: Po równo 2 latach od finału, możemy spojrzeć na to nieco z dystansu. Program był pewną szansą na pokazanie się szerszej publiczności. Potem było 5 minut na to by zachęcić jak największą ilość Polaków do zainteresowania się nami. Można powiedzieć, że udało nam się zainteresować jakąś garstkę młodych ludzi, którzy słuchają takiej muzyki.

Ewa:  Popularność zmieniła coś w Waszym życiu?
Rotten Bark: Zmieniła chyba tylko tyle, że bardziej poważnie traktujemy to, co robimy, gdyż jak się okazuje, czasem da się z tego żyć, a co za tym idzie - skupić się na tym w 100% 


Jesteście dosyć młodym zespołem. Nie obawiacie się, że nie dacie rady dzisiejszemu rynkowi muzycznemu?
Rotten Bark: Tutejszy rynek muzyczny jest bardzo specyficzny i jednocześnie nieprzewidywalny. Czasem jest tak, że wydaje nam się, że ten utwór to na 100% będzie w czołówce rozgłośni. Potem okazuje się, że jest na odwrót. A czasem jest na odwrót - utwór skazany na porażkę, zaczyna się podobać. W perspektywie Rotten Bark uważam, że polski rynek muzyczny jest nie do końca dla nas, czujemy się tu troszkę egzotyczni.


Ewa:  Czy moglibyście opisać nam inspiracje muzyczne grupy Rotten Bark na przestrzeni 8 lat istnienia. Jakie były kiedyś i w jakim kierunku zmierzają dzisiaj....?
Rotten Bark:Od dziecka moimi inspiracjami były blink-182, Sum 41 oraz Green Day. Z upływem lat, poznawaliśmy nowe zespoły i naturalnie od razu podłapywaliśmy od nich pewne elementy stylu muzycznego. Było to np Avenged Sevenfold (w roku 2008 płyta, której nigdy nie wydaliśmy z powodu awarii sprzętu była bardzo mocno inspirowana tym zespołem). Ja osobiście podczas komponowania wstępnych demo utworów (gdzie układam wlaściwie cały szkielet utworu, wraz z prowizorycznymi bębnami, które potem poprawia Bolo), często używam przejść na perkusji, które pamiętam od dziecka ze słuchania zespołu Big Cyc - ich bębniarz, Jerry ma bardzo fajny styl.

Ewa:  Swoich fanów zapytaliście na fejsie, czy nowy krążek ma być po polsku, czy po angielsku.  Zdania były podzielone. A Wy podjęliście już decyzję?
Rotten Bark: Decyzję podjęliśmy właściwie już przed zadaniem tego pytania (śmiech). Byliśmy bardzo ciekawi co powiedzą nasi fani/przyjaciele na kawałek po polsku. Zapytaliśmy także co by było gdyby taka była cała płyta. Tak, jak mówisz, zdania były podzielone, jednak większość była za wersją angielską. My również, dlatego też taka będzie płyta. A czy ją potem ktoś kupi to już sprawa drugorzędna, dla nas najważniejsza jest dobra zabawa.

Ewa:  Zauważyłam, że ostatnimi czasy jest modne zapraszanie fanów do udziału w videoklipach. Jednak Wy zrobiliście to już dwa lata temu. Skąd narodził się ten pomysł?
Rotten Bark: Pomysł narodził się chyba stąd, iż po prostu czuliśmy się mocno zobowiązani naszym fanom za głosy podczas Must Be The Music oraz Top Trendów. Chcieliśmy w ten sposób podziękować im wszystkim za wsparcie i przyjaźń, jaką udało nam się nawiązać dzięki właśnie tym programom.

Ewa: Jakie są Wasze artystyczne marzenia?
Rotten Bark: Naszym głównym marzeniem jest zagrać trasę po USA, co oczywiście jest daleko poza naszymi aktualnymi możliwościami. Jednak nie poddajemy się, może któregoś się uda ;-)

Ewa: Czego możemy Wam życzyć?
Rotten Bark: Szczęścia, to chyba jest dzisiaj najważniejsze :)


fot. chełm.naszemiasto.pl

niedziela, 12 maja 2013

MECH: "Żółty to kolor kalesonów szatana"

Zespół MECH  to grupa wykonująca muzykę oscylującą wokół takich gatunków, jak hard rock i heavy metal, która  powstał w 1977 roku. Składał się on ze studentów. W 1983 roku wydali dwie pierwsze płyty: Bluffmania" i "Tasmania". W 1986 roku dochodzi do rozpadu zespołu. Za namową Jurka Owsiaka i ś.p. Janusza Kosińskiego(dziennikarza muzycznego) w 2004 dochodzi do reaktywacji zespołu. Z początkowego składu pozostaje tylko Maciej Januszko. W 2005 roku wydają oni swój trzeci krążek, pt. Mech".  zespół wystąpił na koncertach u boku takich gwiazd, jak m.in. Heaven & Hell (czyli Black Sabbath z Ronnie Jamesem Dio), Korn, Black Label Society, Soulfly czy Uriah Heep. Kwartet można było także zobaczyć na największych festiwalach w Polsce, jak m.in. Przystanek Woodstock, Hunterfest czy Metal Hammer Festival. W 2012 roku ukazał się album "ZWO". Natomiast w roku 2013 zespół wydaje koncertowe DVD "Mechmania".

Ewa  Działacie na polskiej scenie muzycznej od wielu lat. Na koncertach bije od Was zaraźliwa energia, której może pozazdrościć Wam niejeden młody artysta. Skąd ją bierzecie?

Mech: Energię czerpiemy z widowni,z oczekiwań i nadziei publiczności na dobra zabawę. Poza tym oczywiście regularnie zażywamy magnez i używki. No i praca praca praca nad wszystkim. Nad muzyką,nad wykonawstwem,nad stanem fizycznym i psychicznym, praca nad wszystkim co daje niezaprzeczalną energię i pozorną łatwość w kreacji wydarzenia jakim jest koncert MECH .

E: Czy Wasi fani z lat 80. różnią się znacząco od dzisiejszych fanów?

M: Oczywiście ci fani z lat 80, którzy przychodzą na nasze koncerty dzisiaj trochę się różnią od naszych nowych dzisiejszych fanów – nieznacznie wiekiem ha ha ha natomiast co do reakcji wtedy i dziś na koncertach to wtedy mała dostępność a w zasadzie żadna dostępność gwiazd światowych powodowała bardziej bezkrytyczny odbiór niektórych produkcji tamtych czasów. Dziś poziom techniczny scen i sprzętu, a także stała konkurencja światowych gwiazd powoduje, że poziom muzyczny naszych zespołów nie odbiega od wielu, wielu gwiazd światowych a szwankuje po prostu eksploatacja naszych zespołów w skali globalnej-światowej. Ale to już inny temat.

E: Spotykacie jeszcze fanów z dawnych lat?

M: Spotykamy ich ciągle, a także ich dzieci i czasami i wnuki !!!

E: Pozostańmy jeszcze w temacie fanów. Czy jakiś komplement z ich strony szczególnie zapadł Wam w pamięci?

M: Zbieramy zewsząd komplementy i pochwały wiec nie będę się tu pławił w namaszczaniu naszej wielkości. ale opinie o naszym graniu są na tyle pozytywne, że z przyjemnością kontynuujemy nasz marsz pt.urywanie dupy.

E: W momencie, gdy  Jurek Owsiak i ś.p. Janusz Kosiński wysunęli propozycję, abyście wrócili to powiedzieliście:  "Dobra wracamy. Co nam szkodzi", czy raczej była to mocno przemyślana decyzja?

M:  Decyzja była przemyślana przez Dzikiego i mnie, a panowie owi dali konieczny impuls i kopa do roboty.

E: W dzisiejszych czasach, aby zasłynąć trzeba pokazać, za przeproszeniem cycki, lub napisać denny tekst o dupie Maryni. Ciężko było Wam wbić się w obecne realia muzyczne ? 

M: Dupa Maryni zasługuje na inny los niż jej opisywanie, a cycki raczej kolekcjonujemy aniżeli pokazujemy, ale fakt dzisiejsza sytuacja jest kuriozalna – darmowe koncerty tak wszech obecne w dzisiejszych czasach kompletnie rozregulowały rynek wykonawców grających „ za bilety „, czyli za pieniądze zarobione praca na scenie a nie od sponsora koncertu. To powoduje, że festynowe kapele katują dużą kasę od sponsorów mimo, że pies z kulawą nogą nie kupił by na nich biletu, a z drugiej strony publiczność rozbestwiona darmowymi koncertami uważa ze należy się  jej koncert za darmo. I tak się kolo zamyka. No biznes like show biznes ale nie w Polsce.

E: Przeprowadziłam krótką ankietę wśród znajomych z zapytaniem, co wiedzą o Waszym zespole. Większość utożsamiła Was z legendą polskiego hard rocka. No właśnie...jak to jest być legendą?

M:  Bycie smokiem Wawelskim mnie nie zadawała i nie interesuje. Myślę, że teraz budujemy swoja legendę-nie jesteśmy własnym coverbandem i ciągle mamy wiele nowego do pokazania.

fot. Studio 121

czwartek, 9 maja 2013

Patrycja Kosiarkiewicz: "Zmiana jest solą życia..."

Patrycja Kosiarkiewicz szerszemu gronu dała się poznać jako  wokalistka . Na swoim koncie ma 5 krążków płytowych. Jej album "Bajeczki" z 1997 roku był nominowany do Fryderyka. Ostatni solowy krążek artystki – „Ogród niespodzianek” ukazał się w maju 2011 roku nakładem wytwórni Dream Music. Pochodzą z niego dwa popularne single: „Tratwa”  oraz „Czy komuś jeszcze wstyd? Obecnie Patrycja jest liderką rockowej kapeli Effortless. Nie należy zapominać, iż jest ona  również kompozytorką i cenioną autorką tekstów. Pisze piosenki dla siebie i innych (Pokonaj siebie” zespołu Feel, Hymn Pocztówki do świętego Mikołaja 2008, duet z Szymonem Wydrą „Ode mnie” – czyli Hymn Pocztówki do świętego Mikołaja z roku 2010, „Cztery lata” Iwony Węgrowskiej). Jest również autorką felietonów, które ukazują się w miesięczniku Superlinia i na jej stronie internetowej, którą gorąco polecam wszystkim czytelnikom bloga: http://patrycja.pl/

Ewa: Wchodzę na Twoją stronę internetową i widzę nagłówek: "Patrycja.pl Życie pani piosenkarki". Dlatego też narodziło się w mojej głowie pytanie: Jak wygląda życie pani piosenkarki?

Patrycja Kosiarkiewicz: Jak to życie. Raz na wozie, raz w nawozie ;) 
Fajne jest to, że spędzam je bardzo twórczo. Nieustanie coś mi się rodzi w głowie - mam w sobie wielkie pokłady kreatywności, istne eldorado.To mnie pozytywnie napędza. To taki dialog z duszą, która nigdy nie śpi.

Ewa: W 1996 roku ukazał się Twój debiutancki album. Jak od tego czasu zmieniło się Twoje podejście do muzyki?



Patrycja: Muzyka zawsze była dla mnie cudownym środkiem wyrazu dla wspomnianej duszy. Trudno przekazywać jej energię, tak żeby tego nie strywializować, nie odrzeć z sacrum. Dlatego dostaliśmy od stwórcy muzykę. Ona może leczyć. Moje podejście do muzyki się nie zmieniło. To ja się zmieniłam, moja świadomość; dlatego dziś kocham muzę jeszcze bardziej, bo potrafię się mądrzej obchodzić z własnymi emocjami i precyzyjniej je przekazać słuchaczom.


Ewa: Na scenie artystycznej fukcjonujesz 20 lat. Jak przez ten czas zmienił się show biznes według Ciebie?


Patrycja: Już nie jesteśmy rewolucjonistami, ale konsumentami. Ale wciąż są prawdziwi fani. Wciąż są ludzie, którzy kochają dobrą muzę. Zgoda, w mniejszości - ale są. Tacy ludzie zawsze wyczują prawdę i pójdą za nią. Zawsze uważałam, że muzyka się broni, gdy uderza w czuły punkt. Bo jeśli nadaje się tylko do windy, to jest tylko na chwilę i nic nie zmienia. A mnie interesuje tylko taka muza, która coś zmienia, która wali sierpowym w serce. Tylko wtedy to ma sens. Jednak, jeśli dla wielu ludzi muza jest czystą rozrywką, tłem - to też to rozumiem. W tym znaczeniu, szołbiz ani mnie ziębi ani grzeje. Jest częścią systemu. Ja jestem jedną nogą poza.
  
Ewa: Miewasz jeszcze tremę?


Patrycja: Miewam, ale pracuję nad tym.


Ewa:  Komponujesz i piszesz teksty. Skąd czerpiesz inspiracje?


Patrycja: Z życia. Mam niezłe manewry w sobie samej, więc wystarczy to wszystko pozbierać do kupy i już można pisać dzieła wiekopomne ;)


Ewa: Do tej pory wydałaś 5 krążków. Który z nich jest najlepszy według Ciebie i dlaczego?



Patrycja: Każdy kolejny jest najlepszy. Jeśli poczuję, że jest gorszy, to z miejsca zmienię zawód ;)  


Ewa:  Od pewnego czasu jesteś liderką kapeli Effortless. Kiedy wykiełkował w Twojej głowie pomysł, aby złączyć swoje siły i spróbować czegoś nowego? Dlaczego tak się stało?



Patrycja: Po prostu zmęczyłam się popem. Poczułam, że chcę wrócić do moich korzeni. Życie mi się pozmieniało, więc to również służyło za inspirację. Zmiana jest solą życia jak powiadają. :)


Ewa: Mogłabyś nam zdradzić jaki będzie album "Mój Jezus nie pija coli” i do kogo będzie skierowany?

Patrycja: Album będzie nie mój, ale całej kapeli. Nazywamy się Effortless i gramy rocka. Unschufladt rocka - dodam ;) Nagraliśmy 10 kawałków, układa się to w opowieść. Kończymy zgrania i niebawem zaczniemy koncertować. Właśnie za żywym graniem tęsknię najbardziej. Żeby pojechać do ludzi. Spotkać ich, przekonać ich do siebie swoją energią, sprzedać płyty, pogadać. Żeby poczuć tę więź jaka łączy zespół i fanów. Mam dobrą energię i wierzę w ten album. Nie wiem do kogo jest skierowany. Do ludzi, którzy będą z nami współwibrować.

Ewa: W swoim najnowszym singlu śpiewasz, że byłaś wiedźmą z gór. Darzysz sympatią góry?

Patrycja: Byłam wiedźmą z gór” nie jest singlem. Jest to ostatni numer na płycie. Senny i zamykający całość. Opublikowałam go w necie, żeby moi dawni słuchacze, którzy czekają na nowe nagrania, mieli jako takie pojęcie co mniej więcej gramy. Sympatią darzę i góry i doliny i morza i lądy. W ogóle wszechświat.


Ewa: Ciebie i Twoich muzyków dzieli odległość 450 km. Z tego co wyczytałam to Ty jeździsz do nich. Nie męczą Cię podróże?

Patrycja: To żaden problem. Lubię podóżować. Wiele rzeczy można załatwić po drodze. Można posłuchać zaległych płyt, wykonać długie telefony.  


Ewa: Czego możemy Ci życzyć?;)

Patrycja: Radości z życia. Czego i wszystkim czytelnikom bloga Muzyczne Wywiady życzę. Niech Was anioły prowadzą.   


fot. Kamila Markiewicz- Lubańska

środa, 8 maja 2013

Czekamy na kolejne wywiady

Witajcie kochani ;-)

Kolejny wywiad ukaże się po przysłaniu nam odpowiedzi przez kolejnych artystów ;-) Póki co czekamy, ale Wam to wynagrodzimy. Zaglądajcie do nas regularnie.

P.S. Z kim chcielibyście, abyśmy przeprowadziły wywiady?;)

środa, 1 maja 2013

InoRos: "Wszystko co robiliśmy i robimy jest na wariackich papierach".

InoRos to kapela, która zadebiutowała w 2006 roku. Stanowią oni wybuchową mieszankę rockowo - folkową. Rozpoznawalność w Polsce przyniósł im program Must Be The Music, w którym wzięli udział w 2011 roku. Jeszcze większą popularność zyskali wykonując z Liberem utwór "Czyste szaleństwo", który stał się nieoficjalnym hitem Euro 2012. Obecnie ich piosenka "Kiedyś obiecałaś" skutecznie szturmuje listę przebojów Radia Zet. Jako, że my nucimy ją od pierwszego usłyszenia, chcemy Was zachęcić do głosowania na nią. Wystarczy wejść w link http://www.radiozet.pl/Programy/Lista-Przebojow-Radia-ZET i zagłosować. A w nagrodę  za głosowanie, dla Was drodzy Panowie i drogie Panie ciekawy wywiad z zespołem ;-)


Ewa: Witajcie serdecznie! Jakie nastroje panują obecnie w zespole?
InoRos: Obecnie nastroje są bardzo dobre. Nasz zespół cały czas się rozwija, nasze piosenki są puszczane w radiu i co jakiś czas pokazujemy się w telewizji. Poza tym robimy muzycznie coraz to nowsze, mamy nadzieję, że lepsze i ciekawsze rzeczy. Nastroje się psują zwłaszcza wtedy, gdy mamy dużo na głowie i coś nam nie pójdzie, lub gdy są jakieś nieporozumienia. Ale nawet po jakiejś "mocnej spinie" między nami, potrafimy się z tego potem śmiać. Właściwie z tego mamy główne powody do śmiechu. Wspominamy sobie różne sytuacje i śmiejemy się z siebie nawzajem. 

E:  Czy fuzja stylów w Waszej twórczości była od początku zaplanowana? Czy wyszło tak naturalnie: Grupa folkowców i rockmenów spotkała się, i postanowili oni połączyć siły w niecodziennym projekcie?
InoRos: Raczej nie była zaplanowana. Wszystko się klarowało w trakcie, gdy jeszcze graliśmy mniejsze imprezy i nie byliśmy kapelą popularną w Polsce. To, że takie osoby jak my się spotkały i stworzyły taką formację to czysty przypadek. Trafiliśmy po prostu na siebie. Jeśli  ktoś woli to można nazwać to przeznaczeniem. Gdy już staliśmy się  znani, to wtedy zaczęliśmy więcej uwagi  przywiązywać do naszego wizerunku i tego jak chcemy być odbierani. Ale to wszystko się cały czas zmienia. My się zmieniamy, repertuar, podejście do tego wszystkiego. Teraz powoli zaczynamy łapać chyba o co biega w tym muzycznym świecie i jesteśmy bardziej świadomi w którą stronę chcemy iść. Jesteśmy bardziej kreatywni, bardziej profesjonalnie do tego podchodzimy. Wcześniej traktowaliśmy naszą karierę bardziej jako przygodę i zabawę. 

E: Wasze utwory są nasycone folklorem podhalańskim. Jaką wartość stanowi dla Was kultywowanie tradycji?
InoRos: Ciężko jest opowiedzieć na to pytanie, bo każdy z nas ma inne podejście i na swój sposób kultywuje tradycję. Ta bardziej rockowa część kapeli pewnie jest z tym mniej związana. To co gramy to przede wszystkim muzyka rozrywkowa. Wywodzimy się z terenów podhalańskich więc wykorzystujemy muzykę Podhala w naszej twórczości. Słychać to w wokalach, w nagranych skrzypcach, czy też niektórych tekstach. - ale my nawiązujemy tylko do folkloru Górali. Jednak prawdziwy folklor Skalnego Podhala to całkiem inna sprawa. Jest to muzyka etniczna oparta na graniu akustycznym i ona ma bardzo twarde kanony, których trzeba się trzymać. Nie można jej przekręcać i wypaczać. Za to można jak najbardziej korzystać z różnych motywów. Ta muzyka i kultura są tak bogate, że nawet za 200 lat będą kopalnią inspiracji. Część z nas, oczywiście traktuje rdzenną muzykę podhalańską jak swoje drugie "życie muzyczne". Ale nie tylko folklor podhalański nas inspiruje. Słuchamy i gramy na codzień także muzykę romską, węgierską, rumuńską, słowacką i ogólnie z południa oraz z całego pasma Karpat i nawet dalszych krain.

E: Klip do utworu "Kiedyś obiecałaś" kręcicie w Warszawie. Dlaczego wybraliście właśnie stolicę? I czy możecie nam zdradzić dokładną datę jego premiery?
InoRos: "Kiedyś obiecałaś" chcieliśmy nakręcić w innym otoczeniu niż lasy, łąki, czy góry. Nie dlatego, że mamy coś przeciwko tym krajobrazom. Jest wręcz przeciwnie. Chcieliśmy po prostu uzyskać taki mocny kontrast kapeli o zabarwieniu folkowym w otoczeniu typowo urbaistycznym. To nie jest jakiś pionierski pomysł, bo takie klipy już były, ale i tak chcieliśmy to zrobić na swój sposób. Poza tym, z Warszawą jesteśmy związani, tam zagraliśmy największe imprezy, tam spędziliśmy większość ostatniego sezonu koncertowego i tam wszystko się zaczęło, cała nasza dotychczasowa kariera... Premiera, jeśli się uda zrobić wszystko na czas, odbędzie się w sobotę 4 maja, ale ten termin pozostaje ruchomy. 


zdj. muzyka.interia.pl